List do Sławka.
Sławku, przede wszystkim przepraszam Cię, że wczoraj na Ciebie krzyknęłam, szczerze mówiąc zdenerwowało mnie trochę to, że powiedziałeś do mnie ‘wasza wysokość’ wiesz ja od dawien dawna miałam przekonanie, że każdy wielki i sławny to drań. Nie mam pojęcia z skąd mi się to wzięło. Być może było to jedno z postanowień karmicznych na to wcielenie. Wiesz ja nigdy nie lubiłam w szkole historii i jechałam z niej cieńko na 3-. Ludzie zachwycali się osiągnięciami starożytnych i nie tylko władców, wielbili oglądać piramidy, gigantyczne posągi Buddy, akropole, kolosea itd. I tam gdzie inni widzieli zabytki klasy zero, ja widziałam pracujących przy tym niewolników, aż do śmierci z wycieczenia (przepraszam, zdarzało się nawet, że wyłapywali ich tuż przed śmiercią, i kazali wykopać mu własny grób, żeby nie używać do tego sił drugiego niewolnika, a lądował on w nim kopniakiem w d…. i zostawał zakopywany jeszcze na pół żywy). Ci jednak, którzy podpisali się pod tymi wszystkimi budowlami jedynie kręcili bat, aby lać innych na pośpiech, a palcem nie ruszyli, żeby cegłę na cegle postawić. Przenigdy nie potrafiłam zachwycić się w muzeum ani zbroją, ani misternie wykonanym mieczem pod, którym było napisane, że jakiś tam władca Iksiński własnoręcznie uciął nim 2500 głów nieprzyjaciela i przyniósł chwałę swojej ojczyźnie, dla mnie to rzeźnik ( z całym szacunkiem dla mojego małżonka). W czasie gdy doszłam do tych wniosków nie miałam jeszcze pojęcia o reinkarnacjach, obciążeniach Dusz itd. nawet ty jeszcze nie miałeś o tym pojęcia. Gdy tylko wyczytałam na twojej stronie, że król, władca, stratega, generał to nic takiego dobrego to natychmiast zgodziłam się z twoim zdaniem, bez potrzeby czytania nawet twojej argumentacji na ten temat, która w późniejszym czasie okazała się identyczna z moją argumentacją. Wiesz, kiedyś była na wakacjach w Grecji i ktoś powiedział mi, że w starożytnej Grecji w pałacach były tak idealnie wyszlifowane marmury, że w podłodze jak w lustrze odbijały się freski z sufitu, położonego ponad 10 metrów nad głowami i, że żadna współczesna szlifierka nie jest w stanie tak wyszlifować marmuru jak 3000 lat temu ludzie robili to ręcznie. Wysłuchałam tego dumnego ze swej narodowej historii i od razu stworzył mi się w mózgu obraz niezliczonej ilości niewolników, którzy trą na kolanach kamień o kamień aż będzie idealnie gładki do utraty przytomności. Pytanie tylko po co po to, żeby stworzyć tam szkołę filozofii, i po tej podłodze będzie przechadzał się każdy pedał i pedofil zwany nauczycielem, który będzie tłumaczył uczniom zasady pisania poezji greckiej i różnice w dramatach między komedią i tragedią a w zamian za przekazaną wiedzę, wsadzi własnego ch…..a w d…..ę dziesięciolatka, dziękuję serdecznie, ale takiej kultury nie kupuję, nie odpowiada mi.
Specyficzne w moim rozumowaniu jest to, że przez wiele lat myślałam, że żyję jak porządny człowiek, najprawdopodobniej jestem nieprzeciętnie obciążona karmą chrześcijaństwa. Starałam się żyć jak Bóg przykazał, być dobra dla ludzi, modlić się o bliźnich i przede wszystkim uczciwie pracować (tzn. nic nie mieć). W swojej drodze przez chrześcijaństwo miałam wzloty i upadki, nie pasowała mi nauka z rzeczywistością, zawsze zastanawiałam się czy księża się nie boją, że pójdą do piekła, przecież każdy z nich żyje ponad przeciętną, a prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho iglane, jak bogaty pójdzie do królestwa niebieskiego. Jednak starałam zawsze wyciągnąć z wiary dobre rzeczy, ale na ile mijał czas na tyle gorzej mi to wychodziło, nie miałam pojęcia co się dzieje. Przecież modlę się do Boga o te wszystkie mizerne dzieci z Etiopii i ich zbawienie. Nie pozwalałam sobie na to by prosić dla siebie, przecież ja jestem cholernie bogata, mieszkam w bloku na pierwszym piętrze, mam wodę, prąd, gaz, całą szafę ciuchów i nie chodzę głodna. Jednak kiedy życie zapędzało mnie w ślepy zaułek tworząc nieplanowane wydatki wtedy wyciągałam ręce do Boga prosząc rozpaczliwie o pomoc, Bóg milczał, a ja się czułam jakbym gadała w studnię, nic nie dawały nawet spowiedzi, ponieważ każdy duchowny umacnia nas w wierze, że Bóg jak nie daje to wie co robi. I tak toczyło się moje życie.
Wczoraj mówiłam ci, że sprzedawałam kwiatki w nocnych knajpach, i że dobrze na tym zarabiałam, to prawda, tylko każda nocna brudna robota (jak i prostytucja) jest tak wspaniale zorganizowana, żeby ten dobrze zarabiający pracownik nic nie miał z tych pieniędzy. Może tam nie ma jako takich alfonsów, ale jest nakłanianie pracowników do tego, żeby w dni wolne od pracy chodzili po innych knajpach i tam wydawali zarobione pieniądze argumentując to tym, że musisz sobie zrobić krąg znajomych, z którymi musisz utrzymywać stałe kontakty, bo inaczej nikt cię do pracy nie weźmie i tak twoi wydadzą pieniążki u mnie a moi u ciebie i odbierzemy sobie to co im zapłaciliśmy (burdel system jak tralala tylko w przebraniu) i sprzedajesz kwiatki, a nie siebie. Dalej jednak nie miałam pojęcia, że bardzo się obciążam, przecież robiłam akty przebaczenia i przebaczałam każdemu pijanemu idiocie, który o piątej rano twierdził, że może mi powiedzieć co mu ślina na język przyniesie ponieważ wydał w knajpie sto, dwieście lub pięćset €, a moja dniówka była uzależniona od tego. Potem postanowiłam jednak zmienić zawód, jak zostałam masażystką to czułam się jak w piątym niebie, będę pracować rano nie w nocy i będę mieć do czynienia z ludźmi, którzy kładą nacisk na zdrowie a nie na chlanie, inny świat. Zaczęłam moją pracę z werwą i pełnią entuzjazmu, cieszyłam się, że będę panią samej siebie i nie będę mieć nad głową żadnego szefa w postaci właściciela knajpy. Do czasu, kiedy każda wariatka, która wcina słodycze, tłuste mięcho i pije litrami coca colę nie zaczęła oskarżać mnie, że nie chudnie 30 kilo i nie znika jej cellulit jednym klepnięciem w tyłek. Im też wybaczałam, przynajmniej tak myślałam.
Wiesz , jak mi wczoraj powiedziałeś, że ja dużo klnę, to chciało mi się śmiać. Uwierz mi ja nie klnę wcale – gdy mówię, nie pytaj się co robię gdy myślę – jakiego słownictwa używam. Sławku masz niezwykłą zdolność wyciągania z ludzi prawdy, tej najprawdziwszej. Jak trafiłam na twoją stronę i zaczęłam czytać twoje teksty jeszcze zanim napisałam do ciebie maila, uderzyło mnie bardzo to co napisałaś, że nikt nie jest w stanie zbawić wszystkich ludzi, ponieważ większość z nich wcale nie ma zamiaru się oświecać i takiej możliwości nie ma jedna nieśmiertelna Dusza, a co dopiero jedno wcielenie, które żyje bardzo krótko. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że na własne życzenie wzięłam sobie na plecy ciężar nie do uniesienia, mnie nie chodziło o cały świat, chodziło mi tylko o te biedne wygłodzone dzieci z Afryki, nigdy nie chciałam zbawiać ani Onasisa, ani córki Clintona, ani księcia Karola, ale dzieciaczki rodzą się ciągle nowe i ciągle trzeba było je wpychać w kolejkę do zbawienia przed siebie. Wiesz jak zdałam sobie z tego sprawę, to w jednej chwili zniknęły wszystkie wyrzuty sumienia tak jakby ktoś zaznaczył je wszystkie i nacisnął delete. Prosząc Boga dla siebie wrzucałam do worka mojej duszy wyrzuty sumienia z tego powodu.
Gdy zaczęłam robić intencje zaczęło mi wyrzucać przez lata tłumione uczucia, zdałam sobie sprawę, że nawet aktami wybaczenia nie wybaczyłam nic. Być może dlatego ściągam do siebie węże astralne. Piszecie, że rak to choroba nienawiści, a ja z moim łagodnym usposobieniem i z moją umiejętnością ciepłego wyrażania się jestem po brzegi wypchana tłumioną nienawiścią, a myśli moje krążą wokół tego co bym powiedziała tym wszystkim co mnie skrzywdzili i obrazili gdybym tylko mogła, gdybym nie była uzależniona od faktu, że są moimi klientami i mój byt jest uzależniony od ich pieniędzy. Wszystkie te moje myśli są ubrane w najprzeróżniejsze wyzwiska, których pisać nie chcę, wiesz jednak o co chodzi? No nie? Wiesz bardzo trudno jest trzymać język za zębami, jak się ma bogaty repertuar wypowiedzi.
W tym momencie, pisząc te słowa poczułam ogromny napływ współczucia dla mojej Duszy. Nie dziwię się jej wcale, że chce się mnie szybko pozbyć. Wypełniłam ją po brzegi każdą możliwą negatywnością, ona już nie może już pęka w szwach a ja jej ładuję jeszcze i jeszcze, aż się popłakałam stwierdzając, że tej, która utrzymuje mnie przy życiu zgotowałam taki los. Sączę jej jad jak żmija, kto by się nie chciał pozbyć kogoś, kto go truje. Na dodatek nakłaniam ją do współpracy, a nawet jej nie przeprosiłam i się jeszcze dziwie, że ona oporuje, że wpada w transy wcieleń, w których z pewnością jej było lepiej. Jeszcze do wczoraj nie zdawałam sobie sprawy z faktu ile krzywdy jej zrobiłam. Biedna broni się jak może, nie dziwię jej się wcale, że chodzi do Stwórcy i unieważnia intencje, które ja robię, ona myśli sobie, że ja chcę zrobić miejsce na jeszcze więcej moich toksycznych wkodowań, broni się przede mną. Mówi mi sączysz jad żmii to masz węże dla towarzystwa, to gatunki pokrewne. Dusza jest ogromna, a każde wkodowanie to ziarnko piasku, tylko napchane ma tyle ich, że ona sama nie może unieść i chce się uwolnić. Masz jakiś pomysł na to jak ją przeprosić, może zacząć rozkodowania od tego wcielenia. Zdałam sobie sprawę jak bardzo ją kocham i rozumiem. Chciałabym ją przekonać, że puste miejsce, które pozostanie po oddanych intencjach chcę wypełnić miłością i harmonią, nie wiem czy w tym przypadku będzie w stanie mi zaufać.
Wiesz nigdy nie mogłam zrozumieć dlaczego ludzie krzywdzą się na wzajem, śmieszne jest to, że mają jeden jedyny argument: „zapobiec złu”, tak paradoksalne jest, że zło dzieje się, żeby mu zapobiec jak świat długi i szeroki, na każdym poziomie ludzkiej inteligencji i bytu materialnego, np. gdzieś ktoś powiedział, że jakiś znajomy, który przyjął do kawiarni kelnerkę, ona zakręciła się koło niego i rozbiła mu małżeństwo, słyszy to sąsiadka i sparaliżowana strachem leci do kawiarni swojego męża i tak dokucza kelnerce, aż tamta odchodzi z pracy. Ofiara sobie myśli, kompletnie bez powodu, ja byłam uczciwa i pracowita a ona ze mną tak, ale oprawca ma powód i to bardzo poważny, przecież tamta chce jej odbić męża, a ja nie mogę na to pozwolić. Albo w jednym państwie, przez pewien czas padały deszcze i był urodzaj, ludzie zbierali obfite plony i zaczęło im się dobrze powodzić. W sąsiednim jednak były susze i nieurodzaj, ich król jednak pomyślał ci obok rosną w siłę i w którymś momencie na nas napadną i nas zniewolą, więc my napadniemy na nich pierwsi, żeby temu zapobiec i wojna gotowa. W tym przypadku też ofiara nie rozumie powodu, a oprawca powód ma i to poważny broni swojego państwa przed zniewoleniem. Wiesz taki argument miał Aleksander wielki, napaść na sąsiadów, bo oni na nas napadną. Najgorsze jest to, że nawet jak im powiesz, że powinni się pofatygować i zapytać, czy ten drugi ma naprawdę taki zamiar to ci odpowiedzą, że on skłamie, żeby nas wprowadzić w błąd. I tak, życie toczy się wyżywaniem jednych na drugich.
W którymś miejscu piszesz w jakiejś modlitwie o byciu wykorzystywanym w ciężkiej i niewdzięcznej pracy np. na budowie, lub w kopalni, nie wiem, ale odnosi się ten opis chyba do twojej osoby, chyba, że się mylę. Jednak jeżeli tak, to z pewnością wiesz co to mobbing, pracodawcy z góry zakładają, że tak trzeba ponieważ twierdzą, że pracownicy mają zamiar albo ich okradać, albo się obijać. Ta sama metoda zapobiec złu. Wiesz wczoraj coś mi się przelało, byłam tak po brzegi wypchana frustracją i rozpaczą, że nie mogłam sobie dać rady, wyładowałam się na tobie, na prawdę przepraszam już mi Dusza pękała, mam tak głęboko zakodowany strach przed dokuczaniem, że przeraża mnie usłyszeć jeszcze jedno słowo i boję się ruszyć intencje dotyczące pracy i pieniędzy mam tak głęboko zakodowane, że praca kojarzy mi się z upokarzaniem, że na myśl o pracy ogarnia mnie paraliżujący strach. Straciłam także, kompletnie nadzieję, że istnieje inna praca, mam sąsiadkę, która jest inżynierem, pracuje w biurze projektowym po 12 godzin dziennie szefostwo im dokucza w każdy możliwy sposób nie przebierając w słowach. U mnie w Hiszpanii budownictwo spadło o ponad 90%, więc dostać pracę w branży graniczy z cudem, jeżeli inżynierowi tak umilają życie to dopiero co mi, jestem autentycznie sparaliżowana strachem.
Dokładnie 10 lat temu byłam w Polsce u ojca, pokłóciliśmy się, jego konkubina powiedziała mu, że ja mam zamiar wyłudzić od niego mieszkanie (wyssane z palca) ojciec wyrzucił mnie z domu, autentycznie na ulicę, na chodnik przed dom przyjechał po mnie kuzyn z Gdańska ponieważ nie miałam się gdzie podziać. Potem dowiedziałam się, że ojciec spisał cały majątek na swoją konkubinę, po roku dostał wylew, a jak był w szpitalu to ona zwinęła manatki i się od niego wyprowadziła, ale się przeliczyła on mimo szoku wyzdrowiał i zmienił testament. Ja dowiedziałam się o wszystkim dopiero w 2012 roku ponieważ jak mnie wyrzucił to nie miałam z nim kontaktu. Pamiętam jednak, że byłam tak zablokowana jak jestem teraz, nic do mnie nie docierało i postanowiłam przelać wszystkie moje uczucia na papier, wpadłam w trans pisania, pisałam bez przerwy prawie przez miesiąc, wylałam na papier wszystkie moje uczucia w stosunku do niego, nawet wygrzebałam te skryte najgłębiej, zapisałam gruby zeszyt, jak skończyłam czułam się lekka jak piórko, byłam szczęśliwa i pełna pozytywizmu a nienawiść do ojca zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, po prostu napisałam to wszystko , co chciałam mu powiedzieć w ten sposób, w który chciałam mu to powiedzieć, nie zdawałam sobie wtedy jeszcze sprawy z tego, że po tych wszystkich negatywnych uczuciach, jakie wyrzuciłam pozostała dziura i jak jej szybko nie zapełnię pozytywnymi i bożą miłością, to znowu napakują się do niej same śmieci. Nawet teraz mi lepiej gdy napisałam tyle rzeczy, czuję się odciążona. Mam potrzebę przelania całej mojej tłumionej nienawiści na papier, teraz to może na komputer. Chcę wyjść z tego zwariowanego kręgu. Wiesz czuję się jak element domino, które ustawiają żeby później poprzewracać, ktoś szturchnął mnie, a dalej ja tego następnego przypadkowego, który za mną stoi, to nie ma sensu. Dusza moja dostała luzu, aż to w sobie czuje, nie jest wypchana po brzegi, teraz wiem, że mam potrzebę spisania moich uczuć, ten list już piszę przez ponad 3 godziny i nie mogę przestać, a nie jestem w stanie napisać od siebie ani jednej intencji, nie mam koncentracji nawet na minutę, zupełna pustka w głowie i rozmycie jaźni, czyż nie jest to opór duszy?
Nie mam pojęcia Sławek dlaczego piszę ci o tym wszystkim, ale jak już napisałam to wyślę.
Pierwszy raz wysyłam tekst, którego nie przeczytałam ponownie, nie chcę go poprawiać, ani wnosić zmian, nie chcę na rzucać się z logiką na to co przy pierwszym pisani wyszło z Duszy.
Jak są błędy, wybacz mi,
Z poważaniem
…. …….
Opublikowano: 09/07/2013
Autor: s_majda
Komentarze